’Funny People' Is An Underrated Masterpiece, And Adam Sandler’s Latest Misfires Make It Even Better

Obejrzałem „Funny People” więcej razy, niż zależy mi na liczeniu (fun fact: Filmy Judda Apatowa stanowią około 40% wszystkich programów telewizji kablowej), ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że surowe, kudłate, zdesperowane arcydzieło Apatowa zostało zainspirowane „Wielkim Gatsbym”.” Z jakiegoś powodu nie skojarzyłem automatycznie tej wielkiej amerykańskiej powieści ze studyjną komedią, w której Adam Sandler uprawia seks z nieznajomą, udając Mermana. Ale ktoś niedawno zwrócił uwagę na tę paralelę i – jak stereogram Magic Eye albo ten guz na czole Jean-Claude’a Van Damme’a – jest to rodzaj rzeczy, której nie da się nie zauważyć.

Ira Wright (Seth Rogen) jest naszym nowym Nickiem Carrawayem, aspirującym komikiem z Los Angeles, który tworzy nieprawdopodobny związek z samotnym, enigmatycznym, pół-wyłącznym tytanem swojej branży. George Simmons (Adam Sandler) to nasz Gatsby, gwiazda filmowa, której sława i fortuna oddaliły go od świata poza mury jego pustej hollywoodzkiej rezydencji. Simmons, podobnie jak Gatsby, zarobił zbyt dużo pieniędzy na oparach; spędził tak dużo czasu na kupowaniu ludzkich związków, na które większość ludzi musi sobie zapracować.

I Simmons, podobnie jak Gatsby, jest coraz bardziej pochłonięty dziewczyną, która uciekła – jego Daisy Buchanan to emerytowana aktorka Laura (Leslie Mann, żona Apatowa), zamężna matka dwójki dzieci, która mieszka w Marin County ze swoim filuternym australijskim mężem. Popisowy wers Gatsby’ego: „Nie można powtórzyć przeszłości? Oczywiście, że można!”. Popisowy film George’a Simmonsa: „Re-Do”, w którym gra dorosłego mężczyznę, który w magiczny sposób zostaje przeniesiony do ciała dziecka po tym, jak wpada w sidła nieuczciwego czarodzieja. F. Scott Fitzgerald praktycznie zasłużył na to, by go napisać.

Popularne na IndieWire

Oczywiście, napięcie między ciągiem przeszłości a pędem przyszłości jest tematem, który nie jest ściśle ograniczony do dzieł Apatowa i Fitzgeralda, ale interesujące jest to, jak ten pierwszy eksploruje ten temat przez pryzmat modernizmu, podczas gdy ten drugi robi to przez ziołową mgiełkę męskich dzieci.

Jeśli „Wielki Gatsby” zajmuje się upadkiem amerykańskiego snu, niepewną dynamiką między postępem a nadmiarem, „Funny People” przekierowuje te same podteksty na studium niełatwej równowagi między dorastaniem a dorosłością. Zawiera scenę, w której komik stand-upowy o imieniu Raaaaaaaandy (Aziz Ansari) porównuje Cold Stone Creamery do dilera cracku, a także scenę, w której George Simmons w milczeniu kontempluje własną śmiertelność, słuchając rozdzierającego duszę „Keep Me in Your Heart” Warrena Zevona.”

Nie jest to najbardziej sympatyczny film Apatowa, ani też jego najbardziej czysto przyjemny; trudno konkurować z „40-letnim prawiczkiem”, który nadał ton nowej generacji komedii głównego nurtu, czy też z „Knocked Up”, który zgalwanizował to pokolenie w coś trwałego. Tym nie mniej, „Funny People” jest najbardziej niepologicznie szczerym i serdecznym wyrazem idei, która leży u podstaw każdego filmu Apatowa o mężczyznach i ich skłonności do samoinfantylizacji w konfrontacji z wyzwaniami dorosłości.

„Funny People” sprawia wrażenie otwartej rany od momentu rozpoczęcia, głęboko osobistej zarówno dla człowieka stojącego za kamerą, jak i gwiazdy przed nią. Ta intymna krawędź jest obecna już od napisów początkowych, które odtwarzane są przez domowe nagrania wideo młodego Sandlera – kilka lat przed „SNL” i sławą, która po nim nastąpiła – wykonującego telefony na korbkę ze swojego salonu (zabawny fakt: materiał został nakręcony przez samego Apatowa, który był kiedyś współlokatorem Sandlera). To uderzająco konfesyjny gambit, film od samego początku stara się połączyć Sandlera z George’em Simmonsem. A samozawstydzone implikacje tego skojarzenia szybko stają się oczywiste dla każdego, kto choć trochę zna twórczość Sandlera: Obaj panowie mają więcej pieniędzy, niż mogliby kiedykolwiek mieć nadzieję wydać w ciągu jednego życia, i obaj zarobili te pieniądze poświęcając swój komiczny geniusz na ołtarzu bezdusznego hollywoodzkiego dreszczowca.

W tamtym czasie, oczywiście, naturalnym było założenie, że „Funny People” to cienko zawoalowane mea culpa Sandlera za jego własną przeciętność, że przyrzeka on, że w przyszłości będzie robił to lepiej. Wiedzieliśmy, że wyjście komika poza jego strefę komfortu może być wyjątkowo ekscytujące, wiedzieliśmy, że najlepsze momenty w jego karierze na dużym ekranie wynikały z wypożyczenia jego postaci świetnym filmowcom i pozwolenia im na obalenie jej w dowolny sposób, ale wciąż czekaliśmy, aż Sandler będzie robił to bardziej regularnie. Tubylcy, co zrozumiałe, byli coraz bardziej niespokojni po serii nieudanych filmów, do których należały „Klik”, „Opowieści na dobranoc” i „I Now Pronounce You Chuck and Larry.”

Sandler nie do końca widział to w ten sposób. Choć oczywiście dostrzegał podobieństwa między sobą a George’em Simmonsem, nie chciał ich uznać za milczące przyznanie się do winy. W rzeczywistości nie chciał w ogóle o nich myśleć. „Ten facet, którego gram, prowadzi inne życie niż ja” – powiedział w momencie premiery filmu, wyjaśniając w ten sposób, jak działa podstawowa koncepcja aktorstwa.

Głębiąc się w tournée prasowe filmu i zastanawiając się nad projektem w świetle tego, co Sandler zrobił od tamtej pory, można odnieść wrażenie, że komik nie tyle konfrontował się z błędami, które popełnił, ile celebrował te, których nie popełnił. Film nie prowadzi do przyznania się do winy, a Simmons nigdy nie przeorientuje swojego życia na tworzenie lepszej sztuki. Film nie zapoczątkował nowego, fascynującego rozdziału w karierze Sandlera, a jedynie zapoczątkował serię nowych, śmiałych upadków, które rozpoczęły się od „Jacka i Jill”, doprowadziły do „Pikseli”, a zakończyły lukratywną umową z Netflixem, która sprawiła, że jego chora marka znalazła się w powietrzu. Dla Sandlera kariera George’a Simmonsa była nie tyle przestrogą, co źródłem inspiracji. Im bardziej pogarsza się jego kariera, tym bardziej fascynujący staje się film „Funny People”: Trzy filmy w jego kontrakcie z Netflixem to już prawdziwe arcydzieło.

Ten artykuł jest kontynuowany na następnej stronie.

Ira to dzieciak, który uważa, że sława jest najważniejszą rzeczą, jaka istnieje (a Seth Rogen nigdy nie wyglądał młodziej niż tutaj). Stilted, mierny nowy standup którego oczywista naiwność czyni go idealnym folia dla kogoś tak zmęczony jak George, Ira pracuje dzień za ladą rzeźnika w supermarkecie („Otto jest mój lotto!”) i mieszka w istnym inkubatorze dla komików ze swoim wrogim przyjacielem Leo (Jonah Hill) i ich obrzydliwie udanym współlokatorem, Markiem Taylorem Jacksonem (Jason Schwartzman, legendarny jako pławiąca się gwiazda pięknie okropnego sitcomu sieciowego o nazwie „Yo, Teach!”).

Ira i Leo są spłukani, ale jedyną walutą, o którą wydają się naprawdę dbać, jest humor. Apatow zna ten świat na wylot i wie, że każdy w nim należy do jednej z dwóch kategorii: „zabawny” i „nie zabawny”. Jeśli jesteś zabawny, możesz mieć przyszłość. Jeśli nie jesteś zabawny, jesteś niewidzialny. Nic innego nie ma znaczenia.

Ira nie jest śmieszna, przynajmniej nie wtedy, gdy jest na scenie (postać tryska świetnymi dialogami we wszystkich innych momentach). Ale George nie wydaje się tym przejmować. W rzeczywistości, to może być to, co lubi w Ira, co inspiruje go do zatrudnić dziecko jako pół-etatowy dowcip-writer i pełny etat asystenta – oto ktoś, kto prawdopodobnie nie ma talentu wymaganego do utraty drogi, ktoś, kto nigdy nie będzie miał luksus wyboru sławy nad rodziną. Ale w momencie rozpoczęcia filmu George i Ira osiągnęli już razem ten sam nadir śmieszności. W rzeczywistości poznajemy George’a w momencie jego życia, kiedy jest tak samo nijaki jak filmy, które kręci, i oderwany od rzeczywistości w wyniku pieniędzy, które zarobił dzięki swoim filmom.

Kiedy mówi mu się, że umiera, George nagle decyduje, że potrzebuje kogoś, kto powie mu prawdę o tym, kim jest i czym się stał, ale jest zbyt wrażliwy, by ją usłyszeć. Uczy się na własnej skórze, że życie to coś więcej niż sława i fortuna. Jest klasycznym głupcem w świecie, w którym klaunów traktuje się jak królów.

Podczas gdy cała twórczość Apatowa (nawet „Trainwreck”, do pewnego stopnia) stawia mężczyznom wyzwanie, by dowiedzieli się, co jest dla nich naprawdę ważne, „Funny People” podchodzi do tego zadania w sposób bardziej bałaganiarski – ale też bardziej agresywnie bezpośredni – niż zwykle. Jego założenie nie ma prostego celu końcowego; nie osiąga punktu kulminacyjnego, gdy główny bohater traci dziewictwo lub zostaje rodzicem. Reżyser miał zaledwie 41 lat, kiedy nakręcił ten film, ale „Funny People” sprawia wrażenie dzieła dużo starszego człowieka, który może zrobić wszystko, co zechce. To „Ikiru” dla pokolenia „Freaks and Geeks”.

I tak jak ten klasyk Akiry Kurosawy, który również zaczyna się od tego, że jego bohater otrzymuje nieuleczalną diagnozę, „Funny People” zmaga się z tym, jak trudne może być dla kogoś dokonanie znaczącej zmiany w sercu, i wie, jak niewielka może się ona wydawać tym, którzy są poza nią. Katalizatorem przebudzenia George’a jest Laura, która zawsze go kochała, ale nie mogła się doczekać, aż on sam rozpracuje swoje słabości. Byli w końcu prawie łudzą się, że mogą spróbować jeszcze raz, ale jego próba bycia przyzwoitym ojcem dla dzieci Laury jest zdecydowanie najgorszym występem w karierze George’a (i to łącznie z nędznie rasistowskim „Sayonara, Davey!”).

Niezbędny trzeci akt otrzymał wiele zarzutów przez lata za wzięcie filmu daleko poza dwugodzinny znak i wprowadzenie nowych postaci bardzo późno w grze, ale surowe piękno epopei Apatowa żyje w tarciu między fantazją tego, czego George chce, a rzeczywistością tego, co się z tym wiąże. Szczęście nie jest tak proste jak dogonienie tego, który uciekł. Nie może cofnąć się w czasie, nie może ponownie dołączyć do życia Laury, nie może magicznie przekształcić celebrytyzmu w miłość.

Wszystkie filmy Apatowa twierdzą, że monogamia jest najbardziej niezawodnym sposobem na uratowanie ludzi przed samymi sobą, to jedyny, który odmawia swojemu bohaterowi tej opcji. Pozostawia George’a szukającego skrawków miłości, zaczynając od zera, gdy siedzi naprzeciwko Iry w spożywczaku Otto. To nie jest żona, ale to początek.

„Funny People” nie jest opowieścią o wartości artystycznej integralności – to opowieść o wartości wszystkiego innego. To opowieść o tym, że wszystkie sukcesy na świecie, twórcze czy inne, nie zapewnią ci ciepła w nocy. To film, który w najbardziej fundamentalny sposób potwierdza surowy moralizm sztuki Apatowa, ukazując go jako nieokrzesanego Franka Caprę z brudnym umysłem, dobrym sercem i hiperreferencyjną miłością do popkultury. Jeśli „Funny People” sprawia wrażenie dzieła starszego pana, to być może dlatego, że – pod żartami o kutasach, kameą Eminema i Ericiem Baną krzyczącym o tym, jak bardzo chce zerżnąć Cameron Diaz – to tak naprawdę tylko staroświeckie kazanie o tym, że mężczyźni są zwykłymi chłopcami, dopóki nie spotkają dobrej kobiety.

Film oddaje surowy gniew, gdy pozwalasz, by życie przeciekało ci przez palce, ból, który pali cię w dłonie, gdy nie wierzysz, że zasługujesz na miłość („Byłbyś rozczarowany, uwierz mi” – mówi George, opowiadając o rozczarowaniu związanym z poznaniem prawdziwego siebie). Ale „Funny People” nie był samotną supergwiazdą, która pozwala publiczności zobaczyć prawdziwego siebie. Wręcz przeciwnie, to szczęśliwie żonaty mężczyzna dokonujący bilansu wiecznie samotnego faceta, którym się nie stał; to bardzo bogaty człowiek potwierdzający swoją osobistą filozofię, że to, co zarabiasz, nie jest tak ważne jak to, co masz.

„Nie wiem, jak ci inni aktorzy chodzą od filmu do filmu i tracą rozum w swoich rolach, a jednocześnie mają prawdziwe życie” – powiedział Sandler podczas promocji filmu. Dla niego te rzeczy to po prostu coś, co robi. To jest praca – nieprzyzwoicie dobrze płatna praca. Czasy „You Don’t Mess with the Zohan” już minęły, teraz każdy nowy film to tylko okazja do spędzenia czasu z kumplami za pieniądze Netflixa. Raz na dekadę może się temu przeciwstawić, użyczając swojego talentu takiemu autorowi jak Noah Baumbach, ale z każdym kolejnym „The Ridiculous Six” i „That’s My Boy” staje się coraz bardziej jasne, że George Simmons nigdy nie będzie dla Adama Sandlera pobudką, bo Adam Sandler już był człowiekiem, którym George Simmons desperacko chciał być. Te same gówniane filmy, dużo lepsze życie.

„Funny People” to film, który przekonuje, że szczęście to inni ludzie, a wszystko inne to tylko hałas. To świetny film sam w sobie, a wszystko, co Sandler zrobił od tamtej pory, służyło tylko podkreśleniu przekonania o słuszności jego idei. „Funny People” jest dla Sandlera filmem głęboko osobistym, ale to nie przeprosiny, to akt samoafirmacji. George Simmons może beznadziejnie próbować powtórzyć przeszłość, ale teraz – prawie 10 lat po tym niesamowitym występie – jest jasne, że facet, który go gra, zawsze doskonale radził sobie ze swoją teraźniejszością.

Bądź na bieżąco z najnowszymi wiadomościami filmowymi i telewizyjnymi! Zapisz się do naszego newslettera tutaj.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *