Przemówienie George’a S. Pattona do Trzeciej Armii

Patton zaczął wygłaszać przemówienia do swoich oddziałów w Wielkiej Brytanii w lutym 1944 roku. Zakres jego przemówienia, które stało się sławne, jest niejasny, różne źródła podają, że przybrało ono taką formę do marca, lub około początku maja, lub pod koniec maja. Liczba wygłoszonych przemówień również nie jest jasna, jedno źródło podaje cztery do sześciu, a inne sugeruje, że każda jednostka w Trzeciej Armii usłyszała jedną z nich. Najsłynniejsze i najbardziej znane z przemówień miało miejsce 5 czerwca 1944 roku, dzień przed D-Day. Choć nie znał faktycznej daty rozpoczęcia inwazji na Europę (jako że Trzecia Armia nie była częścią początkowych sił desantowych), Patton użył przemówienia jako motywacji, by pobudzić podwładnych i zapobiec utracie nerwów. Patton wygłaszał przemówienie bez notatek, więc choć było ono zasadniczo takie samo przy każdym wystąpieniu, kolejność niektórych jego części różniła się. Jedna znacząca różnica pojawiła się w przemówieniu wygłoszonym 31 maja 1944 roku, gdy przemawiał do amerykańskiej 6 Dywizji Pancernej. Zaczął od uwagi, która później stała się jedną z jego najsłynniejszych:

Żaden drań nigdy nie wygrał wojny umierając za swój kraj. Wygrał ją, sprawiając, że inny biedny, głupi drań umarł za swój kraj.

Słowa Pattona zostały później spisane przez wielu żołnierzy, którzy byli świadkami jego uwag, dlatego istnieje wiele iteracji różniących się brzmieniem. Historyk Terry Brighton skonstruował pełne przemówienie na podstawie wielu żołnierzy, którzy opisali je w swoich wspomnieniach, w tym Gilberta R. Cooka, Hobarta R. Gaya i wielu innych młodszych żołnierzy. Patton tylko krótko opisał swoje przemówienia w swoim dzienniku, zauważając, że „jak we wszystkich moich przemówieniach, kładłem nacisk na walkę i zabijanie”. Przemówienie stało się później tak popularne, że nazywano je po prostu „Przemówieniem Pattona” lub „Przemówieniem”, gdy odnosiło się do generała.

Siedzieć.
Mężczyźni, wszystkie te rzeczy, które słyszycie o Ameryce nie chcącej walczyć, chcącej trzymać się z dala od wojny, to mnóstwo końskiego łajna. Amerykanie uwielbiają walczyć. Wszyscy prawdziwi Amerykanie uwielbiają żądło i starcie w bitwie. Kiedy byliście dziećmi, wszyscy podziwialiście mistrzów w strzelaniu do marmuru, najszybszych biegaczy, wielkich ligowych piłkarzy i najtwardszych bokserów. Amerykanie kochają zwycięzców i nie tolerują przegranych. Amerykanie grają, aby wygrać przez cały czas. To dlatego Amerykanie nigdy nie przegrali i nigdy nie przegrają wojny. Sama myśl o przegranej jest dla Amerykanów nienawistna. Bitwa jest najważniejszym współzawodnictwem, w jakim może uczestniczyć człowiek. Wydobywa wszystko, co najlepsze, i usuwa wszystko, co złe.
Nie wszyscy zginiecie. Tylko dwa procent z was, tu obecnych, zginęłoby w wielkiej bitwie. Każdy człowiek boi się w swojej pierwszej akcji. Jeśli mówi, że tak nie jest, to jest cholernym kłamcą. Ale prawdziwym bohaterem jest ten, kto walczy, mimo że się boi. Niektórzy ludzie opanowują strach w ciągu minuty pod ostrzałem, innym zajmuje to godzinę, a jeszcze innym kilka dni. Ale prawdziwy mężczyzna nigdy nie pozwala, aby strach przed śmiercią wziął górę nad jego honorem, poczuciem obowiązku wobec kraju i wrodzoną męskością.
Przez całą swoją karierę w armii narzekałeś na to, co nazywasz „wierceniem w kurzym gównie”. To wszystko ma swój cel – zapewnienie natychmiastowego posłuszeństwa rozkazom i wytworzenie stałej czujności. To musi być wpojone każdemu żołnierzowi. Mam w dupie człowieka, który nie jest zawsze na nogach. Ale wiercenie uczyniło z was wszystkich weteranów. Jesteście gotowi! Człowiek musi być cały czas czujny, jeśli chce nadal oddychać. Jeśli nie, jakiś niemiecki sukinsyn zakradnie się za nim i zatłucze go na śmierć skarpetą pełną gówna. Na Sycylii jest czterysta starannie oznaczonych grobów, a wszystko to dlatego, że jeden człowiek zasnął podczas wykonywania zadania – ale są to groby niemieckie, bo złapaliśmy tego drania śpiącego zanim zrobił to jego oficer.
Armia to zespół. Żyje, je, śpi i walczy jako zespół. Te bzdury o indywidualnych bohaterach to bzdura. Wściekłe dranie, którzy piszą takie rzeczy dla Saturday Evening Post, nie wiedzą o prawdziwej bitwie więcej niż o pieprzeniu. A my mamy najlepszą drużynę – mamy najlepsze jedzenie i sprzęt, najlepszego ducha i najlepszych ludzi na świecie. Dlaczego, na Boga, tak naprawdę żal mi tych biednych drani, z którymi przyjdzie nam się zmierzyć.
Wszyscy prawdziwi bohaterowie nie są wojownikami z bajki. Każdy pojedynczy człowiek w armii odgrywa ważną rolę. Więc nigdy się nie poddawaj. Nie myślcie nigdy, że wasza praca jest nieważna. A gdyby każdy kierowca ciężarówki zdecydował, że nie podoba mu się wycie pocisków, zmienił kolor na żółty i skoczył na główkę do rowu? Ten tchórzliwy drań mógłby sobie powiedzieć: „Do diabła, nie będą za mną tęsknić, to tylko jeden człowiek z tysięcy”. A gdyby każdy człowiek tak mówił? Gdzie byśmy wtedy byli, do cholery? Nie, dzięki Bogu, Amerykanie tak nie mówią. Każdy człowiek wykonuje swoją pracę. Każdy człowiek jest ważny. Ordynansi są potrzebni, aby dostarczyć broń, kwatermistrz jest potrzebny, aby dostarczyć nam jedzenie i ubrania, ponieważ tam, dokąd zmierzamy, nie ma za bardzo co kraść. Każdy cholerny człowiek w mesie, nawet ten, który gotuje wodę, żebyśmy nie dostali sraczki GI, ma zadanie do wykonania.
Każdy człowiek musi myśleć nie tylko o sobie, ale i o swoim koledze walczącym obok niego. Nie chcemy żółtych tchórzy w armii. Powinni być wybijani jak muchy. Jeśli nie, to po wojnie wrócą do domu, cholerni tchórze, i wyhodują więcej tchórzy. Odważni ludzie będą płodzić więcej odważnych ludzi. Zabijcie cholernych tchórzy, a będziemy mieli naród odważnych ludzi.
Jeden z najodważniejszych ludzi, jakich widziałem w kampanii afrykańskiej, stał na słupie telegraficznym pośród wściekłego ognia, gdy szliśmy w kierunku Tunisu. Zatrzymałem się i zapytałem go, co on tam do cholery robi. Odpowiedział: „Naprawiam drut, sir”. 'Czy nie jest tam teraz trochę niezdrowo?' zapytałem. Tak jest, ale ten cholerny drut musi być naprawiony. Zapytałem: „Czy nie przeszkadzają ci te samoloty, które przelatują nad drogą? A on odpowiedział: „Nie, sir, ale panu na pewno. Teraz to był prawdziwy żołnierz. Prawdziwy mężczyzna. Człowiek, który poświęcił wszystko, co miał, swojemu obowiązkowi, bez względu na to, jak wielkie były przeciwności losu, bez względu na to, jak pozornie nieistotny wydawał się jego obowiązek w danym momencie.
A trzeba było widzieć ciężarówki na drodze do Gabès. Ci kierowcy byli wspaniali. Cały dzień i całą noc czołgali się po tych skurwysyńskich drogach, nigdy się nie zatrzymując, nigdy nie zbaczając z kursu, a wokół nich wybuchały pociski. Wielu z nich jechało ponad 40 godzin z rzędu. Przeżyliśmy dzięki starym, dobrym, amerykańskim odwagom. To nie byli ludzie walczący. Ale to byli żołnierze z zadaniem do wykonania. Byli częścią zespołu. Bez nich walka zostałaby przegrana.
Z pewnością wszyscy chcemy wrócić do domu. Chcemy mieć tę wojnę już za sobą. Ale nie można wygrać wojny na leżąco. Najszybszym sposobem na jej zakończenie jest dorwanie drani, którzy ją rozpoczęli. Chcemy się tam dostać i posprzątać to cholerstwo, a potem dopaść tych fioletowo-wkurzających Japońców. Im szybciej ich ubiją, tym szybciej wrócimy do domu. Najkrótsza droga do domu prowadzi przez Berlin i Tokio. Więc ruszajcie. A kiedy dotrzemy do Berlina, osobiście zastrzelę tego wiszącego na papierze sukinsyna Hitlera.
Jak człowiek leży w dziurze po pocisku, to jeśli będzie tam siedział cały dzień, w końcu dopadnie go Boche. Do diabła z tym. Moi ludzie nie kopią lisich nor. Okopy tylko spowalniają ofensywę. Ruszajcie się. Wygramy tę wojnę, ale wygramy ją tylko walcząc i pokazując Niemcom, że mamy więcej odwagi niż oni mają lub kiedykolwiek będą mieli. Nie będziemy tylko strzelać do tych drani, będziemy wyrywać im żywe, cholerne flaki i używać ich do smarowania bieżników naszych czołgów. Zamierzamy mordować tych parszywych huncwotów na cały kosz. Niektórzy z was zastanawiają się, czy nie stchórzycie pod ostrzałem. Nie martwcie się o to. Mogę was zapewnić, że wszyscy spełnicie swój obowiązek. Wojna to krwawa sprawa, sprawa zabijania. Naziści są wrogiem. Wbijcie się w nich, przelejcie ich krew, albo oni przeleją waszą. Strzelajcie im we flaki. Rozerwijcie ich brzuchy. Kiedy wokół ciebie rozlegają się pociski, a ty wycierasz brud z twarzy i zdajesz sobie sprawę, że to nie brud, tylko krew i jelita tego, co kiedyś było twoim najlepszym przyjacielem, będziesz wiedział, co robić.
Nie chcę żadnych wiadomości z napisem „Utrzymuję swoją pozycję”. My nie trzymamy żadnej cholernej rzeczy. Posuwamy się ciągle naprzód i nie interesuje nas trzymanie czegokolwiek poza jajami wroga. Będziemy trzymać go za jaja i kopać go w dupę, wykręcać mu jaja i kopać go w żywe gówno przez cały czas. Nasz plan operacyjny to posuwanie się naprzód i ciągłe posuwanie się naprzód. Będziemy przebijać się przez wroga jak gówno przez rożek.
Będą narzekania, że zbyt mocno naciskamy na naszych ludzi. Mam w dupie takie narzekania. Wierzę, że uncja potu zaoszczędzi galon krwi. Im mocniej będziemy naciskać, tym więcej Niemców zabijemy. Im więcej Niemców zabijemy, tym mniej naszych ludzi zostanie zabitych. Silniejsze parcie oznacza mniej ofiar. Chcę, żebyście wszyscy o tym pamiętali. Moi ludzie się nie poddadzą. Nie chcę słyszeć, by jakikolwiek żołnierz pod moim dowództwem dostał się do niewoli, chyba że zostanie trafiony. Nawet jeśli zostaniesz trafiony, nadal możesz walczyć. To też nie są bzdury. Chcę ludzi takich jak porucznik w Libii, który z lugerem przy piersi, odrzucił broń ręką, drugą zdjął hełm i rozwalił Boche’owi piekło hełmem. Potem podniósł pistolet i zabił kolejnego Niemca. Przez cały czas ten człowiek miał kulę w płucu. To jest człowiek dla ciebie!
Nie zapominaj, że nie wiesz, że tu jestem. Ani słowa o tym fakcie nie wolno wspominać w żadnych listach. Świat nie ma wiedzieć, co do cholery ze mną zrobili. Nie powinienem być dowódcą tej armii. Nie powinno mnie nawet być w Anglii. Niech pierwszymi draniami, którzy się o tym dowiedzą, będą cholerni Niemcy. Chcę, żeby pewnego dnia podnieśli się na swoich przesiąkniętych szczynami tylnych nogach i zawołali: „Ach! To znowu ta cholerna Trzecia Armia i ten sukinsyn Patton!”
Wtedy jest jedna rzecz, którą będziecie mogli powiedzieć, kiedy ta wojna się skończy i wrócicie do domu. Za trzydzieści lat, kiedy będziecie siedzieć przy kominku z wnukiem na kolanach, a on zapyta was: „Co robiliście podczas wielkiej II wojny światowej?”. Nie będziesz musiał kaszleć i odpowiadać: „Cóż, twój dziadek przerzucał gówno w Luizjanie”. Nie sir, możesz spojrzeć mu prosto w oczy i powiedzieć 'Synu, twój dziadek jeździł z wielką Trzecią Armią i sukinsynem o imieniu George Patton!'

W porządku, wy sukinsyny. Wiecie, co czuję. Z dumą poprowadzę was wspaniałych chłopaków w bitwie zawsze i wszędzie. To wszystko.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *